8 października wszyscy uczniowie klas pierwszych udali się do Konińkiego Domu Kultury , aby obejrzeć spektakl teatralny na podstawie Króla Edypa Sofoklesa w wykonaniu Teatru Ludowego z Krakowa. Znana z lekcji języka polskiego tragedia grecka nie wzbudziła jednak większego entuzjazmu licealnej młodzieży, która oczekiwała czegoś więcej niż rzetelnie odtworzonej treści dramatu. Oto recenzja spektaklu autorstwa Marty Szygendy z I B, z którą zgodziłaby się chyba większość licealistów.
Wszyscy, którzy czytali tragedię Sofoklesa, wiedzą,że tematem sztuki jest walka Edypa z przeznaczeniem.
Jednak reżyser Jarosław Szwec przedstawił treść dramatu w dosyć typowy i nudny sposób. Faktem jest, że trudno byłoby zrobić to inaczej, choć podobno w teatrze wszystko jest możliwe. Mimo starań reżysera , wszystko przebiegało bardzo schematycznie. Nie było momentu, który by mnie zaciekawił. Reżyser mógł wzbogacić spektakl o jakikolwiek nowy element, który dodałby sztuce powiewu nowoczesności.
Na scenie pojawiło się kilka rekwizytów tj. kolumny, włócznie czy tarcze. Jednak,moim zdaniem , niektóre z nich w ogóle nie były potrzebne, a wręcz przeszkadzały. Nie podobało mi się również to, że wszyscy aktorzy znajdowali się przez cały czas na scenie i wcale nie wchodzili za kulisy , aby sie przebrać.
Skoro mówimy o aktorach, lepiej przejdźmy do ich oceny. W postać króla Edypa wcielił się reżyser dramatu czyli Jarosław Szwec. Myślę, że byłoby lepiej dla niego, jeśli pozostałby tylko w roli króla. Rola ta, jak dla mnie, jest znakomicie zagrana, ponieważ Szwec fenomenalnie pokazał nieszczęście, radość, szaleństwo. Dzięki jego brawurowej grze można było śledzić emocje towarzyszące Edypowi podczas odkrywania prawdy o sobie. Nic dodać, nic ująć.
W postać Jokasty wcieliła się Anna Piróg-Karaszkiewicz, która, moim zdaniem, była zbyt młoda do tej roli, poza tym zabrakło odpowiedniej charakteryzacji. Jednak należy zauważyć, że emocje zostały przez nią bardzo dobrze pokazane. Od strony aktorskiej nie mogę jej nic zarzucić. Bardzo podobały mi się także relacje między głównymi postaciami. W pamięć zapadły mi chwile, kiedy zaczynają się już domyślać, że wszystko z przepowiedni się ziściło.
Tyrezjasza i Kapłana zagrał Zbigniew Samograjniski. Jednak to w roli Tyrezjasza miał okazję pokazać umiejętności aktorskie. Kreona i Pasterza zagrał Karol Zapała. Wczuł się w postać, co odzwierciedlały jego ruchy i tonacja głosu. W Koryfeusza wcieliła się Renata Nowicka, w Posłańca – Karol Polak, a w drugiego z Posłańców – Anna Warchoł. Ich postacie wnosiły coś do spektaklu, jednak nie pojawiali się na scenie aż tak często, żeby wzbudzić szczególne zainteresowanie z mojej strony.
Jeśli mam oceniać kostiumy, to strój Edypa przypominał raczej szaty średniowiecznego króla niż greckiego władcy. W przypadku Jokasty – zwykła czarna suknia przepasana paskiem. Niezbyt to wszystko odwzorowuje klimat starożytnej Grecji. Jedynie kostiumy Kreona i Tyrezjasza w miarę oddawały realia epoki.
Nieodłącznym elementem dramatów greckich jest oczywiście muzyka, choć w „Królu Edypie“ pojawiała się niezwykle rzadko, a burzliwym wydarzeniom towarzyszyła cisza, która trzymała nas w napięciu. Szczególnie podobał mi się moment z melodią z filmu „Gladiator”. Słysząc te dźwięki, czułam, jak ciarki przechodziły mi po ciele.
Oczywiście oświetlenie miało również duży wpływ na odbiór sztuki. Sprawiało, że skupialiśmy się na jednej postaci lub na danej sytuacji.
Uważam, że widziałam o wiele lepsze i ciekawsze spektakle. Jadąc do Konina , spodziewałam się czegoś lepszego; czegoś, co wprawi mnie w zachwyt. Nie udało się, ale myślę, że sztuka ta nie była skierowana do kogoś, kto chce widzieć coś nowego, lecz do kogoś, kto nie czytał lektury bądź jej nie zrozumiał.